poniedziałek, 15 czerwca 2009

Rowerem na biwak

Już staje się tradycją, że w "długi weekend" wyjeżdża się poza miasto. Tym razem idąc za powiedzeniem "swego nie znacie, cudze chwalicie", postawiliśmy na region.
W sposób lapidarny przybliżę tamten czas, zachowując pewne fakty dla tych, którzy tam byli.

Ledwo pamiętając, jak jeździ się na rowerze, wybraliśmy się na wycieczkę rowerową nad jezioro.
Dystans ok. 30 km w jedną stronę. To dość optymalna odległość dla amatorów naszej maści.


Namioty, śpiwory, karimaty, odzież, prowiant, "ten drugi prowiant", wędka, menażka, sztućce, itp., wszystko mniej lub bardziej profesjonalnie przymocowane do rowerów. Chociaż Jajo przez całą drogę wolał wieść plecak ze stelażem na plecach (to chyba przyzwyczajenie z wojska).

Po dotarciu nad jezioro, wybraliśmy "zaciszne" miejsce.


Stawiamy namioty, idziemy po drzewo, rozpalamy ognisko i czekamy na "taaaką rybę" (i mogliśmy sobie czekać do usranej...).
Na ognisku podgrzewamy fasolkę po bretońsku i pieczemy kiełbaski.
Nie było telewizora, radia, komputera, ale mieliśmy piwo więc mieliśmy co robić.

Na drugi dzień pogoda nie była już tak łaskawa - słońce, deszcz, grzało i gwizdało, ale w żadnej paryskiej kawiarence nie serwują tak dobrej kawy jaką zaparzyliśmy nad ogniskiem (aromat leśnych papieżaków).


Jajo przyodział strój zgodny z coraz to modniejszym hasłem tego sezonu - BĄDŹ WIDOCZNY NA BIWAKU. I tym sposobem wszystkie wiewiórki wiedziały gdzie mają "najlepsze orzeszki" w okolicy.
Deszcz jednak nie przeszkodził chętnym w kąpieli w jeziorze.
Wędkę zdążył już porosnąć bluszcz, a na żyłce ani drgania. Zupełnie jakbyśmy łowili w basenie. Dobrze, że mieliśmy jeszcze piwo i karty...

Kolejnego dnia, gdy przyszło nam już wyjeżdżać, niespodziewanie odwiedzili nas policjanci na rowerach. Byliśmy zawiedzeni, że nas nie uprzedzili, zostawilibyśmy im trochę fasolki.
Panowie grzecznie nas poinformowali, że nie wolno w tamtym miejscu rozbijać namiotów, a za rozpalanie ogniska w lesie grozi 250 złotych kary. No cóż... my nie tutejsi!
Nie taki diabeł straszny. Po przymusowej pogawędce stanęło na 20 złotych za "niszczenie roślinności - art 144 KW" - policjant też człowiek.

W drodze powrotnej pogoda znów sprzyjała, a krajobraz raczył nas pięknymi w swej prostocie widokami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz