środa, 10 czerwca 2009

Trzy dni, trzy stolice

Mówią, że spontaniczne działanie jest najlepszym działaniem. Najprawdopodobniej jest to związane z tym, że nieplanowane przedsięwzięcia przynoszą nieoczekiwane doświadczenia.
Tak było i tym razem, gdy o godzinie 3:30 będąc na lekkim rauszu postanowiliśmy pojechać na majówkę.
- Jedziemy na Lubelszczyznę.
- Nie, pojedźmy gdzieś bliżej – zaproponowałem.
- Bliżej? To nad Balaton.
Od tamtej pory wiem, że pojęcie odległości w rozumieniu Sebastiana jest dość względne.
Jednak rano postanowiliśmy pojechać tylko do Bratysławy. Tak więc, gdy cała Polska zajadała schabowego z ziemniaczkami, my byliśmy już w drodze na południe.
Pomijając szczegół, że cudem uniknęliśmy tragicznej śmierci, dojechaliśmy w końcu do Czech, gdzie "przypadkiem" spotkaliśmy naszą białą siostrę Ewę.


Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem…

Po wymienieniu się mnóstwem „ochów” i „achów” ruszyliśmy dalej.
Wbrew wszystkim schematom zdecydowaliśmy nie kupować winiety.
Na stacji benzynowej tuż pod Bratysławą spotkaliśmy dwóch młodych Polaków łapiących stopa w kierunku Chorwacji. Brali udział w zorganizowanej akcji pod nazwą "Porwij mnie i wykorzystaj".
Po skromnej kolacji ze śledzia i parówek w końcu znaleźliśmy się w Bratysławie.


Tysiące osób schodziło z mostu nad Dunajem. Niestety nie był to komitet powitalny na naszą cześć. Tłum wracał z koncertu. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie próbowali sztormować tej rzeki głów. Jako jedyni szliśmy w przeciwnym kierunku przeciskając się przez podchmieloną masę.
Pod sceną było jeszcze parę rozbitków opróżniających plastikowe kubki z piwa. Usiedliśmy nad Dunajem i przerażeni brakiem Słońca postanowiliśmy poszukać go na Węgrzech.
Parę godzin później zasypialiśmy w samochodzie zaparkowanym na węgierskim polu.
Rano, wypoczęci przygotowywaliśmy się do najazdu na Budapeszt.


Eszte peszte Budapeszte...


Budapeszt jak to Budapeszt - wino, kobiety, śpiew i podbite oko. Kolejna noc w aucie.
Zastanawialiśmy się dlaczego żaby rechoczą i gdzie Węgrzy jeżdżą na wakacje, ale to były dla nas pytania z pogranicza zależności fizyki kwantowej z wszystkim nurtami filozoficznymi. Zdążyliśmy jedynie zauważyć, że węgierskie ćmy ciągnie do muzyki.


Toaleta poranna używając do tego celu zielonej herbaty...

Ewakuując się z Węgier, postanowiliśmy odwiedzić jeszcze Wiedeń. Słońce uśmiechało się do nas, aż z zachwytu usiedliśmy w cieniu wysokiego klonu, słuchając jak mężczyzna w kapeluszu gra na akordeonie wzbijając razem z gołębiami znane melodie.


Pozwiedzaliśmy kolejną stolicę leżącą tuż nad Dunajem i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Koniec i bomba, a kto nie był z nami ten trąba!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz